×
COVID-19: wiarygodne źródło wiedzy

Dzieci, jak cinkciarze w PRL-u, kombinują i sprzedają zakazane słodycze

Małgorzata Solecka
Kurier MP

- Udało się nam zmienić prawo dotyczące żywienia dzieci w szkołach. Nie rozumiem, dlaczego w mediach jest tyle ataków – mówiła w pierwszych dniach września o zmianach dotyczących funkcjonowania szkolnych sklepików oraz stołówek wiceminister zdrowia Beata Małecka-Libera. Wystarczyły niespełna dwa tygodnie, by pani minister przyznała, że restrykcyjne trzymanie się przepisów to „wylewanie dziecka z kąpielą”. Minister edukacji zaś pyta dyrektorów szkół, jakie przeszkody po zmianie przepisów napotykają szkolne sklepiki i stołówki.

Protest uczniów II Liceum Ogólnokształcącego w Gorzowie Wielkopolskim przeciwko ustawie ograniczającej sprzedaż wielu artykułów spożywczych w sklepikach szkolnych. 8 września 2015. Fot. Daniel Adamski / Agencja Gazeta

Reforma żywienia dzieci to niestety kolejny dowód, że zmiany wprowadzane w pośpiechu i odgórnie – czyli norma w ochronie zdrowia – to prosty przepis na katastrofę. A już na pewno – na ośmieszenie słusznej idei.

Makaron z serem, śmietaną i cukrem. Kopytka z zawiesistym (śmietana) i słonym sosem pieczarkowym. Smażone w głębokim tłuszczu kotlety. Słodzone kompoty. A w sklepikach szkolnych – czekoladowe batony, żelki, cukierki pudrowe, kolorowe gumy do żucia, drożdżówki. Tak było w wielu szkołach, choć nie we wszystkich, bo część placówek już wcześniej zaczęła wprowadzać programy zmierzające zdrowego żywienia dzieci i młodzieży.

Nie zawsze, zresztą, ku zadowoleniu rodziców. Psycholog Ewa Woydyłło-Osiatyńska w rozmowie z MP przywoływała niedawno przykład szkoły, w której Rada Rodziców oprotestowała pomysł zmiany asortymentu szkolnego sklepiku. Argument? Jeśli dzieci nie znajdą w sklepiku chrupek i batonów, będą je kupować poza szkołą. Z drugiej strony – wielu rodziców marzyło o tym, by dzieci w szkole nie miały dostępu do śmieciowych produktów najgorszego gatunku – np. słodyczy ze sztucznymi barwnikami.

Na kilka dni przed początkiem nowego roku szkolnego minister zdrowia podpisał rozporządzenie zawierające wykaz produktów dopuszczonych do sprzedaży w szkolnych sklepikach oraz wytyczne dotyczące zasad przyrządzania posiłków dla dzieci.

Efekty?

Najbardziej widoczne – wiele sklepików w ogóle nie zostało otworzonych lub po kilku dniach zawiesiło (zakończyło) działalność. Dotychczasowi ajenci informują dyrektorów, że nie są w stanie utrzymać działalności, bo młodzi klienci przestali kupować. – Nie ma chętnych na jabłka, marchewki czy bułki na razowym chlebie – tłumaczą zgodnie. W wielu szkołach nie ma w ogóle chętnych do prowadzenia sklepiku, bo „biznes” przestał się opłacać. Ale są sprzedawcy, którzy potrafią tak dobrać asortyment, że jednak znajdują klientów, choć dużo mniej niż do tej pory. Wiarę w powodzenie pokładają jednak nie w tym, że dzieci nagle przekonają się do ciemnego pieczywa i pasty z makreli, ale w tym że minister zdrowia zmieni rozporządzenie i rozszerzy listę dopuszczonych do sprzedaży produktów.

W niektórych szkołach rodzice (i starsi uczniowie) organizują petycje do ministerstwa o wpisanie na listę białego pieczywa. Licealiści domagają się legalizacji kawy, argumentując, że zakazanie jej sprzedaży uczniom pełnoletnim jest bezprawne. W oczekiwaniu na reakcję resortu dzieci, młodzież, a także nauczyciele radzą sobie jak mogą. Niektórzy noszą do szkoły solniczki. – Nie nadużywamy soli i cukru, ale syn miał taki zwyczaj, że z barów i kawiarni zabierał jednorazowe saszetki z przyprawami i cukrem. Teraz je zabiera do szkoły i wszyscy mu zazdroszczą, bo dzieciom z solniczek już nie raz sól się wysypała – opowiada mama 10-letniego ucznia jednej z warszawskich szkół.

Bo choć wiceminister Beata Małecka-Libera w wywiadach prasowych mówi, że „delikatne posolenie kalafiora” nie jest sprzeczne z prawem, a potrawy trzeba przyprawiać, by nadawały się do jedzenia, zdecydowana większość prowadzących stołówki trzyma się litery, nie ducha prawa. Powód jest prosty: wystarczy jedna kontrola i stwierdzenie, że stołówka łamie przepisy, by została nałożona kara finansowa (nawet 5 tysięcy złotych) i przede wszystkim – jeśli stołówkę prowadzi firma zewnętrzna, szkoła natychmiast wypowiada umowę. Takie same restrykcje dotyczą sklepików szkolnych – więc i tutaj nikt nie zaryzykuje sprzedaży nielegalnych produktów.

Życie jednak nie znosi próżni. Uczniowie gimnazjów i liceów nie mają większych problemów z robieniem zakupów poza szkołą. Na Facebooku krążą zdjęcia „school menu” z fast foodów – największe kubki po coca-coli, opakowania po hamburgerach i frytkach. Młodzież na przerwie obiadowej zamawia pizzę z dostawą na szkolne boisko. O to, że dzieci starszych klas będą wybiegać poza szkołę na zakupy martwią się nawet rodzice w podstawówkach. Ale pojawia się też alternatywa dla tych, którzy szkoły opuszczać nie chcą lub nie mogą. W mediach opisano już pierwsze przypadki „drożdżówkowych dilerów” – co bardziej operatywni uczniowie przynoszą do szkoły po dwadzieścia, trzydzieści słodkich bułek i sprzedają je na pniu, jeszcze przed rozpoczęciem lekcji.

I choć nie brakuje pozytywnych przykładów – są sklepiki, sprzedające owocowe smoothies, świeżo wyciskane soki i słodzone miodem muffiny – pedagodzy i psychologowie mówią, że eliminacja śmieciowego jedzenia ze szkół było krokiem słusznym, ale urzędnicy poszli za daleko, i to nawet nie o krok, a co najmniej kilkanaście.

Niemal całkowity zakaz używania soli i całkowity – cukru, eliminacja białego pieczywa czy przesadne ograniczenie produktów do przyrządzania kanapek to najczęściej wymieniane błędy. Są też głosy, że rolą szkoły jest uczenie dzieci wyboru – oczywiście nie między żelkami a kromką razowego pieczywa, ale np. między kanapką na pszennej kajzerce a taką na pieczywie pełnoziarnistym. – W sytuacji, gdy w szkolnym sklepiku jest tylko pieczywo razowe z sałatą, wafle ryżowe i woda, dzieci nie mają szans nauczyć się niczego poza tym, że zdrowe jedzenie jest niejadalne – argumentują krytycy. Ich zdaniem również w szkołach ponadgimnazjalnych asortyment dopuszczalnych produktów powinien być znacznie większy, choć nikt nie chce powrotu chipsów i pączków na półki sklepików.

Ministerstwo Zdrowia na razie nie dało sygnału, że myśli nad uelastycznieniem przepisów. Ale do dyrektorów szkół list z pytaniem dotyczącym funkcjonowania szkolnych sklepików i stołówek w nowym roku szkolnym wystosowała minister edukacji. Dyrektorzy placówek do 30 września mają czas na przekazanie do kuratoriów oświaty informacji „czy stosowanie nowych przepisów powoduje istotne przeszkody i utrudnienia w funkcjonowaniu sklepików i stołówek”, a jeśli tak – jakie to są przeszkody.

08.10.2015
Zobacz także
  • 3 tygodnie bez śmieciowego jedzenia w szkole
  • Od września zdrowo w szkolnych sklepikach
Doradca Medyczny
  • Czy mój problem wymaga pilnej interwencji lekarskiej?
  • Czy i kiedy powinienem zgłosić się do lekarza?
  • Dokąd mam się udać?
+48

w dni powszednie od 8.00 do 18.00
Cena konsultacji 29 zł

Zaprenumeruj newsletter

Na podany adres wysłaliśmy wiadomość z linkiem aktywacyjnym.

Dziękujemy.

Ten adres email jest juz zapisany w naszej bazie, prosimy podać inny adres email.

Na ten adres email wysłaliśmy już wiadomość z linkiem aktywacyjnym, dziękujemy.

Wystąpił błąd, przepraszamy. Prosimy wypełnić formularz ponownie. W razie problemów prosimy o kontakt.

Jeżeli chcesz otrzymywać lokalne informacje zdrowotne podaj kod pocztowy

Nie, dziękuję.
Poradnik świadomego pacjenta